„Człowiek szlachetny poznaje świat, nie wychodząc z domu.” Ten cytat z klasyki chińskiej używany jest jako dowód, że istnieje poznanie ponadzmysłowe, „oczami ducha”. Nie jest to jednak prawda, chodzi o coś bardziej zwykłego.
Rozpatrzmy to: dyskutowanie na temat którejś ze sztuk dalekowschodnich mija się z celem, gdyż każdy człowiek w inny sposób przeżywa świat i odczuwa inaczej przepływ energii, która tworzy wszystko. Jeśli więc muszę samodzielnie rozpoznać procesy, zachodzące w moim ciele, w jaki sposób może mi pomóc w tym nauczyciel? Może skłonić mnie do zachowania odpowiedniej procedury, która – zgodnie z doświadczeniem stuleci – sprzyja właściwej obserwacji. Ale skąd mogę wiedzieć, że udało mi się je zaobserwować i wpłynąć na nie? (jeśli się je widzi, ten wpływ to nic trudnego).
Jak zawsze w w takich wypadkach, odpowiedź jest banalna. By mógł powstać jakikolwiek język, jakim porozumiewają się ludzie, musieli oni stworzyć wspólnie działające grupy dzielące się zadaniami, przynajmniej w najprostszych sprawach. No ale przecież bez języka to niemożliwe? Możliwe. Zarówno wśród ludzi, jak i wśród zwierząt, tworzących stada, istnieje porozumienie. Można to przypisać właściwej interpretacji zachowań pozostałych osobników, ale niby jak mogłoby do niej dojść, skoro nie mogą się one umówić, co dane zachowanie oznacza?
Istnieje coś takiego, jak empatia między ludźmi przebywającymi razem. Rozpoznają zarówno swoje emocje, jak i to, gdzie i na co jest skierowana uwaga pozostałych członków grupy. Można dzięki temu odgadnąć ich zamiary i dostosować się do nich lub wziąć je pod uwagę. To podstawa wszelkiego porozumienia. Jeśli jej brakuje, mimo słów jest ono utrudnione. Może prowadzić do pomyłek i nieporozumień.
Empatia ma jednak ograniczenia. Rozpoznajemy u innych ludzi stany, których sami doznaliśmy. Przypisujemy im własne emocje. Osoba zakochana jest zdumiona, że druga strona nie przeżywa sytuacji tak, jak ona. Nie bardzo może się z tym pogodzić. Nawet cywilizowani ludzie mają skłonność by przypisywać intencje jak swoje górom, kamieniom i drzewom. Zaś ci przyjaźni dają się łatwo wyprowadzić w pole psychopatom, zakładając – niesłusznie – że mają taki sam jak oni stosunek do innych i do samego siebie. Co nie wyklucza, że empatia na ogół się sprawdza. Pod warunkiem jednakich doświadczeń.
Nauczyciel danej sztuki, jak na przykład taijiquan, potrafi dojrzeć u ucznia te wrażenia, których sam doświadczył, i nie potrzebuje do tego specjalnych procedur czy zewnętrznych objawów. Nie jest to trudne i nie wymaga ezoterycznej wiedzy. Odwrotnie: uczeń, który jeszcze nie uświadomił sobie zachodzących podczas ćwiczenia procesów. nie jest w stanie ich rozpoznać u swego nauczyciela – bo jeszcze nie zdał sobie sprawy z ich istnienia. Jest to słuszne na każdym etapie rozwoju. Zawsze ten, kto jest bardziej zaawansowany, jest nieprzenikniony dla osoby mniej doświadczonej. Najbardziej widać to w wypadku ćwiczeń tuishou (Pchających Dłoni). Zaawansowany wie, na czym skupia się przeciwnik czy partner, co w takim razie zrobi i gdzie są jego słabe punkty (tam, gdzie nie kontroluje on własnego ciała i tego, co się w nim dzieje). W drugą stronę nie jest to możliwe, nawet przy niezbyt dużej różnicy zaawansowania. Stąd u mniej doświadczonych poczucie bezradności i nieskuteczności wszystkiego, czego się próbuje. I znów, nic w tym tajemniczego. Nie da się nikomu zdradzić sekretu, jak wyjść z tej sytuacji. Można mu najwyżej poprawić pozycję ciała i poradzić, by się tak nie spinał. Samo spięcie świadczy o tym, że ktoś ma jakieś plany i zamiary, a niby na jakiej podstawie, skoro nie jest w stanie zrozumieć, co druga strona robi?
Dlatego nie ma sensu próbować odczytywać wewnętrznych procesów, zachodzących w trakcie treningu nauczyciela, ani próbować ich naśladować. Jeśli nawet wydaje nam się, że rozumiemy, to na ogół tylko łudzimy się. Po prostu dlatego, że nic tu do rozumienia nie ma. Albo widzimy od razu, bo już wiemy, o co chodzi, albo nie widzimy nic.
Z tego jednak wynika, że jeśli nauczyciel mówi nam, że pracujemy poprawnie i że „o to chodzi”, to tak właśnie jest. Jeśli natomiast wydaje nam się, że jesteśmy dobrzy, a nie dostajemy takiej informacji, to znaczy, że nam się wydaje. Ostatecznym sprawdzianem jest zawsze skuteczność, którą jednak osiąga się dopiero na końcowym etapie uczenia się czegoś.
No, ale jak to jest z tym „poznawaniem świata, nie wychodząc z domu”? Jeśli wszystko jest przepływem energii yin i yang, podlegającym cyklicznym zmianom, to procesy te zachodzą również w naszym ciele i psychice. Jeśli, rezygnując z uprzednich założeń, zaobserwujemy je u siebie, to dzięki empatii możemy rozpoznać je u innych ludzi. Ale też w otoczeniu: w przyrodzie, w procesach społecznych itd. A skoro zaczynamy je widzieć, nie potrzebujemy już nazw, systemów, modeli teoretycznych… Jest to co jest. Jeśli nie zasłaniają nam wszystkiego jakieś uprzednie wyobrażenia czy przesądy, to to właśnie widzimy. I łatwo zrozumieć wtedy dlaczego tak jest i jakie będą konsekwencje.
Tyle że otoczenie może domagać się dowodów. Nie widząc ich i nie mając szans ich zrozumieć.
Jaromir Śniegowski

W naszym kraju nauczanie stylu Chen rozpoczął spadkobierca stylu, Wielki Mistrz Chen Xiaowang. W pewnym okresie mieszkał w Australii i jeździł po całym świecie, nauczając podstaw. Prawie w tym samym czasie zaczął przyjeżdżać drugi z jego trzech synów, Chen Yingjun, który odwiedzał Polskę raz lub dwa do roku przez kilkanaście lat. Ten ostatni szykowany jest na spadkobiercę swego ojca, zgodnie z chińską tradycją, która wymaga, by to potomstwo głównego nauczyciela przekazało całą rodową tradycję następnym pokoleniom. Oczywiście, nie każdy człowiek zdradza największe talenty do ćwiczenia. W wypadku taijiquan to nie wyjątkowe zdolności, ale czas poświęcony na trening i nauczanie oraz czystość przekazu mają największe znaczenie. Obowiązkiem spadkobiercy jest ćwiczyć tak, by być lepszym od jakiegokolwiek innego nauczyciela.
Spośród synów Wielkiego Mistrza to właśnie Chen Yingjun poświęca na to najwięcej czasu. Dlatego wedle powszechnej opinii to właśnie on zostanie spadkobiercą. Więc to właśnie on reprezentuje najczystszy przekaz stylu, który jest tworzony, poprawiany i korygowany od końca XVII wieku.
Taijiquan obecny jest w Polsce od lat czterdziestu. Z początku jednak szerzony był przez ludzi, którzy zetknęli się z nim przypadkowo na Zachodzie i nie do końca go rozumieli. Bo często uczyli się go od takich, których zetknięcie się z tą sztuką było też przypadkowe. Nie całkiem rozumiejący co robią ludzie często uzupełniali braki w wiedzy jakimiś innymi, znanymi skądinąd ideami lub własnymi pomysłami.
Od 30 i paru lat powstała możliwość poznawania tej sztuki u źródeł. A dopiero od nawiązania kontaktu z Wielkim Mistrzem Chen Xiaowangiem i od jego wizyt w Polsce można mówić o prawdziwym taijiquanie, czerpanym ze źródła. Chen wedle chińskich badaczy sztuk walki jest najstarszym stylem tej sztuki i jednym z najbardziej kompletnych. Choć powstało wiele innych, szanowanych stylów, których twórcy wzbogacali je o techniki zaczerpnięte z innych źródeł lub o własne wynalazki.
Jedną z pierwszych rzeczy, które Wielki Mistrz zrobił dla Polaków było przysłanie tu własnego syna, Chen Yingjuna, który od tej pory regularnie pojawiał się co roku w Polsce. Jest więc to najdłużej trwająca w naszym kraju nauka, konsekwentnie podążająca w jednym kierunku, co umożliwia najszybsze, bez błądzenia po innych ścieżkach, osiągnięcie celu. Chen Yingjun od początku stosował starą metodę nauczania, wypracowaną tysiące lat temu przez daoistów. Nie poświęcali oni czasu na tłumaczenia, tylko usiłowali doprowadzić uczniów do tego, by osobiście, całym sobą czegoś doświadczyli. Bo przecież mówienie o taijiquanie do kogoś, kto nie ma pojęcia o omawianych zjawiskach, jest jak mówienie ze ślepym o kolorach. Stąd jego powiedzenie, że o taijiquanie się nie rozmawia, tylko się go ćwiczy. A język służy do odpowiedzi na zadawane przez uczniów pytania. Jeśli pytają, to znaczy, że coś poczuli (lub nie 😉 ) i wtedy jest już o czym rozmawiać.
Po przerwie spowodowanej zamykaniem granic w trakcie epidemii covidu, Chen Yingjun powraca do Europy, do naszego kraju i do swoich uczniów, by dać im możliwość kontynuacji nauki w dotychczasowy sposób, nie zawracając z drogi, zajmując się innymi odmianami ćwiczeń i sposobami ich wykonywania. Biorąc pod uwagę pogorszenie się sytuacji, stara się postawić takie warunki (między innymi finansowe), by nie spowodować nadmiernego obciążenia u swych studentów. Co oznacza, że czuje się za nich odpowiedzialny – a przecież w Chinach za postępy odpowiedzialny jest uczeń, a nie nauczyciel. Ten ostatni nie może się za nikogo niczego nauczyć. Ten pierwszy nie nauczy się niczego, jeśli nie chce i nie jest zainteresowany przedmiotem.
Dla osób zainteresowanych stylem Chen powstaje więc możliwość kontynuacji wieloletniej nauki lub skonfrontowania wiedzy nabytej od polskich instruktorów u człowieka, który prawie wszystkich z nich uczył.
Z przekonaniem polecam skorzystanie z niej.

World Chen Taijiquan Association – Polskie Towarzystwo Rozwoju Chen Tai Ji Quan
30 – 102 Kraków
ul. Ujejskiego 8/14
e-mail: chen.taiji.poland@gmail.com
tel. 605 237 027
Numer rachunku bankowego Towarzystwa to:
Santander Bank,
nr (PL) 26 1910 1048 2004 3955 1121 0001
Numer KRS 0000091575
Konto powyższe służy wyłącznie do przyjmowania składek członkowskich Towarzystwa
i darowizn na jego rzecz, oraz finansowania jego działalności statutowej. Wszelkie nieuzgodnione wpłaty będą traktowane jako darowizna na rzecz WCTA-PTRChen. Towarzystwo nie zwraca niezamówionych pisemnie materiałów ani nie odpowiada materialnie za materiały, których odbiór nie został pokwitowany.
NAPISZ LUB ZADZWOŃ


Wszystkie prawa do witryny zastrzeżone.
Witryna napędzana energią Qi.
Prawa autorskie © 2021