Gdy ludzie naszej cywilizacji przyswajają którąś z dalekowschodnich sztuk uzupełniają własną kulturę o to, czego w niej brakuje. Jest to i atrakcyjne, i użyteczne. Pociąga jednak za sobą problemy, związane z innym podejściem do poznania i inną metodyką uczenia się.
Największym problemem jest to, że dla naszego pojęcia o świecie nie ma różnicy między zrozumieniem jakiegoś procesu czy czynności a opanowaniem ich. Przyzwyczajeni jesteśmy, że jeśli ktoś nam coś wytłumaczy, to umiemy. W razie potrzeby zrobimy. W praktyce jednak okazuje się, że teoretykowi w konkretnej sytuacji brakuje biegłości. Gdyby się nad tym zastanowić, to niby o tym wiemy. Jednak gdy zabieramy się do nauki czegoś, preferujemy teorię, a biegłość lekceważymy. Pewnie dlatego, że nabranie tej drugiej wymaga czasu i wytrwałości. A wykład to wykład. Wystarczy zapamiętać.
Większość sztuk Dalekiego Wschodu powstawało pod wpływem taoistycznej koncepcji świata, Oddziałała ona też na konfucjanizm i do jakiegoś stopnia była zgodna z podstawowymi twierdzeniami wyznawanego tam buddyzmu. Chińczycy od dawna uznawali, że wszystko co istnieje jest wytworem przepływu dwu typów energii: yin od ziemi do nieba i yang od nieba do ziemi. Duże wiązki tych dwu przepływów w różnych kombinacjach tworzą na bieżąco rzeczywistość. Powstaje ona cały czas, a proces ten nigdy nie ustaje. Dlatego taoiści uważali, że nic nie jest stałe, nie da się więc sformułować żadnego pewnego twierdzenia na jakikolwiek temat. Prawda o świecie to to, co na bieżąco dostępne jest naszemu oglądowi. Nie da się jednak naszych wrażeń opisać, bo samo nazwanie tego, co widzimy wymaga czasu, w którym rzeczywistość ulega już zmianie. Jakiekolwiek twierdzenia dotyczą nieaktualnej przeszłości i są wobec tego tylko niezbyt pewnym przybliżeniem prawdy o świecie.
Z tego wynika, że nauczanie w europejskim stylu jest niemożliwe. Wykładając jakąkolwiek teorię zaznajamiamy słuchaczy z nieaktualnym i bardzo przybliżonym statycznym schematem, tylko częściowo nam przydatnym. Bo to, co widzimy jest dynamicznym procesem. Co więc powinien zrobić nauczyciel? Rozwiązanie jest proste i logiczne. Należy skłonić ucznia do samodzielnej obserwacji zmian rzeczywistości i rozpoznawania jej w sposób instynktowny, bez wcześniejszych założeń i rezygnując z utartych przekonań. To ostatnie dlatego, że nic nowego nie powstanie w miejscu już zajętym. Tworząc bez przerwy przypuszczenia i teorie dotyczące tego, co widzimy, zajmujemy uwagę i sami powodujemy, że nie jesteśmy w stanie dostrzec tego, co dzieje się wokół. Widzimy to, co zgodne ze znanym poglądem. Zawsze jesteśmy o krok z tyłu za rzeczywistością. Ustawiczna przemiana wokół nas jest dla naszych zmysłów niedostępna, gdyż sami zmieniamy ją w statyczne klatki filmu, przesuwające się przed naszymi oczami i robiące wrażenie ruchu. Jeśli opróżnimy umysł, znajdując się równocześnie w sytuacji sprzyjającej odbiorowi prawdziwych wrażeń zewnętrznych i wewnętrznych, możemy osiągnąć dokładny ogląd i adekwatnie do niego reagować.
Ustawiając uczniów we właściwych pozycjach, pozwalających na zachowanie równowagi i – po ich opanowaniu – na właściwe rozluźnienie mięśni, instruktor taijiquanu stwarza im szanse na zaobserwowanie procesów, które w trakcie ćwiczeń zachodzą w ich ciele. Dopóki uczeń nie dysponuje wynikami tych obserwacji nie ma sensu o nich z nim mówić, bo po prostu nie zna desygnatów i pod słyszane słowa podkłada to, co wiedział dotychczas – a to prowadzi do nieporozumień. Stąd opinia o tajemniczości ćwiczenia i potrzebie wyjątkowego rozwoju duchowego, by go zrozumieć. Tymczasem, gdy już uda się nam zaobserwować, co się naprawdę dzieje, zjawiska te są równie tajemnicze, jak deszcz czy słońce. Nie trzeba rozwoju duchowego, by spostrzec, że pada.
Dodatkową trudnością jest to, że każdy ma inne ciało i wobec tego inaczej odbiera to, co się w nim dzieje. Także przepływy energii mogą się trochę różnić. Nauczyciel wie, co zaobserwował podczas własnego treningu. Jednak doświadczenia te nie do końca mogą przydać się uczniom, bo oni doznają czegoś innego. To jeszcze jeden powód, by nie ufać teoretycznym informacjom. Gdy ktoś mówi nam, żebyśmy przestali dywagować czy dopytywać się o tajemnice, to nie jest arogancki czy nieżyczliwy, ale naprawdę chce, byśmy wreszcie coś osiągnęli.
Jednak uczniowie z innych kultur tak często domagają się słownych wyjaśnień i wykładów, że wielu instruktorów i mistrzów ulega i próbuje przekazać własne doświadczenia. Stąd wykłady i wyjaśnienia, bo w końcu trzeba jakoś ludzi zainspirować do treningu. Inaczej cała ta dziedzina pozostanie dla nich niedostępna, jakby to była jakaś wiedza ezoteryczna. Nie możemy jednak zapominać, że każdy z nich zapoznaje nas tylko z osobistymi wrażeniami, a nie z kanoniczną wiedzą, „prawdą o taijiquanie”, bo takiej po prostu nie ma. Jest to, co jest, co widzimy. Jeśli nie widzimy, to dlatego, że zwracamy uwagę w zupełnie innym kierunku. A jeśli zwrócimy ją we właściwym, to zobaczymy to, co zobaczymy. Będzie to właśnie to, o co chodzi i nie będzie żadnej zasłoniętej, tajemnej wiedzy, odróżniającej ucznia od mistrza. Ucznia od mistrza odróżnia nie taka wiedza, lecz biegłość, nabierana z latami treningu.
Jaromir Śniegowski

W naszym kraju nauczanie stylu Chen rozpoczął spadkobierca stylu, Wielki Mistrz Chen Xiaowang. W pewnym okresie mieszkał w Australii i jeździł po całym świecie, nauczając podstaw. Prawie w tym samym czasie zaczął przyjeżdżać drugi z jego trzech synów, Chen Yingjun, który odwiedzał Polskę raz lub dwa do roku przez kilkanaście lat. Ten ostatni szykowany jest na spadkobiercę swego ojca, zgodnie z chińską tradycją, która wymaga, by to potomstwo głównego nauczyciela przekazało całą rodową tradycję następnym pokoleniom. Oczywiście, nie każdy człowiek zdradza największe talenty do ćwiczenia. W wypadku taijiquan to nie wyjątkowe zdolności, ale czas poświęcony na trening i nauczanie oraz czystość przekazu mają największe znaczenie. Obowiązkiem spadkobiercy jest ćwiczyć tak, by być lepszym od jakiegokolwiek innego nauczyciela.
Spośród synów Wielkiego Mistrza to właśnie Chen Yingjun poświęca na to najwięcej czasu. Dlatego wedle powszechnej opinii to właśnie on zostanie spadkobiercą. Więc to właśnie on reprezentuje najczystszy przekaz stylu, który jest tworzony, poprawiany i korygowany od końca XVII wieku.
Taijiquan obecny jest w Polsce od lat czterdziestu. Z początku jednak szerzony był przez ludzi, którzy zetknęli się z nim przypadkowo na Zachodzie i nie do końca go rozumieli. Bo często uczyli się go od takich, których zetknięcie się z tą sztuką było też przypadkowe. Nie całkiem rozumiejący co robią ludzie często uzupełniali braki w wiedzy jakimiś innymi, znanymi skądinąd ideami lub własnymi pomysłami.
Od 30 i paru lat powstała możliwość poznawania tej sztuki u źródeł. A dopiero od nawiązania kontaktu z Wielkim Mistrzem Chen Xiaowangiem i od jego wizyt w Polsce można mówić o prawdziwym taijiquanie, czerpanym ze źródła. Chen wedle chińskich badaczy sztuk walki jest najstarszym stylem tej sztuki i jednym z najbardziej kompletnych. Choć powstało wiele innych, szanowanych stylów, których twórcy wzbogacali je o techniki zaczerpnięte z innych źródeł lub o własne wynalazki.
Jedną z pierwszych rzeczy, które Wielki Mistrz zrobił dla Polaków było przysłanie tu własnego syna, Chen Yingjuna, który od tej pory regularnie pojawiał się co roku w Polsce. Jest więc to najdłużej trwająca w naszym kraju nauka, konsekwentnie podążająca w jednym kierunku, co umożliwia najszybsze, bez błądzenia po innych ścieżkach, osiągnięcie celu. Chen Yingjun od początku stosował starą metodę nauczania, wypracowaną tysiące lat temu przez daoistów. Nie poświęcali oni czasu na tłumaczenia, tylko usiłowali doprowadzić uczniów do tego, by osobiście, całym sobą czegoś doświadczyli. Bo przecież mówienie o taijiquanie do kogoś, kto nie ma pojęcia o omawianych zjawiskach, jest jak mówienie ze ślepym o kolorach. Stąd jego powiedzenie, że o taijiquanie się nie rozmawia, tylko się go ćwiczy. A język służy do odpowiedzi na zadawane przez uczniów pytania. Jeśli pytają, to znaczy, że coś poczuli (lub nie 😉 ) i wtedy jest już o czym rozmawiać.
Po przerwie spowodowanej zamykaniem granic w trakcie epidemii covidu, Chen Yingjun powraca do Europy, do naszego kraju i do swoich uczniów, by dać im możliwość kontynuacji nauki w dotychczasowy sposób, nie zawracając z drogi, zajmując się innymi odmianami ćwiczeń i sposobami ich wykonywania. Biorąc pod uwagę pogorszenie się sytuacji, stara się postawić takie warunki (między innymi finansowe), by nie spowodować nadmiernego obciążenia u swych studentów. Co oznacza, że czuje się za nich odpowiedzialny – a przecież w Chinach za postępy odpowiedzialny jest uczeń, a nie nauczyciel. Ten ostatni nie może się za nikogo niczego nauczyć. Ten pierwszy nie nauczy się niczego, jeśli nie chce i nie jest zainteresowany przedmiotem.
Dla osób zainteresowanych stylem Chen powstaje więc możliwość kontynuacji wieloletniej nauki lub skonfrontowania wiedzy nabytej od polskich instruktorów u człowieka, który prawie wszystkich z nich uczył.
Z przekonaniem polecam skorzystanie z niej.

World Chen Taijiquan Association – Polskie Towarzystwo Rozwoju Chen Tai Ji Quan
30 – 102 Kraków
ul. Ujejskiego 8/14
e-mail: chen.taiji.poland@gmail.com
tel. 605 237 027
Numer rachunku bankowego Towarzystwa to:
Santander Bank,
nr (PL) 26 1910 1048 2004 3955 1121 0001
Numer KRS 0000091575
Konto powyższe służy wyłącznie do przyjmowania składek członkowskich Towarzystwa
i darowizn na jego rzecz, oraz finansowania jego działalności statutowej. Wszelkie nieuzgodnione wpłaty będą traktowane jako darowizna na rzecz WCTA-PTRChen. Towarzystwo nie zwraca niezamówionych pisemnie materiałów ani nie odpowiada materialnie za materiały, których odbiór nie został pokwitowany.
NAPISZ LUB ZADZWOŃ


Wszystkie prawa do witryny zastrzeżone.
Witryna napędzana energią Qi.
Prawa autorskie © 2021